Mało jest w motoryzacji rzeczy stałych. Każdy w tym grajdołku ma tendencje do szybkich i częstych zmian. Jednego dnia logo, innego dnia stylistyka czy nazwa modelu, nie mówiąc już o faceliftingu co godzinę, któremu zresztą BMW postanowiło nadać fikuśną nazwę LCI – Life Cycle Impulse, po naszemu to będzie chyba kryzys wieku średniego. Tym bardziej cieszy mnie ciągłe istnienie Volvo. U Szwedów zawsze chodziło o poczucie bezpieczeństwa i skandynawskość na wskroś. Ich samochody weszły w XXI wiek z lekkim opóźnieniem, ale wszystko wskazuje na to, że nie zmarnowali tego czasu. Oto najnowsze Volvo XC90.
Zacznę od tego, że ten samochód bardzo mi się podoba. Z każdej strony, w każdym kolorze i o każdej porze. Konkurencja? Tankowiec Q7 odpada w przedbiegach (w porcie?), X5 to typowe BMW, G klasa to jeszcze bardziej typowy Mercedes, Cayenne jest zgrabne, ale dla mnie zepsute przez istnienie Jedynego Porsche. Jest oczywiście Range Rover, moim zdaniem dość nieproporcjonalny i niepotrzebnie przerośnięty, a także całkiem niezły, choć ciągle trochę niszowy Lexus RX. Tym samym ogłaszam wszem i wobec – XC90 najładniejszym SUVem jest i kuniec. A wiecie dlaczego? Bo zrobić samochód będący tak ewidentnym następcą a jednocześnie tak świeżym z wyglądu i filozofii jest niezmiernie trudno. Jest jeszcze coś. Stawiasz przed domem X5 i sąsiedzi wiedzą, że kibicujesz któremuś zespołowi z Ekstraklasy. Z kolei parkując GLC ogłaszasz, że masz 200 letni kredens i kilimek na ścianie. Q5 oznacza, że właśnie jesteś na wakacjach w Sharm el Sheikh. A nasze dzisiejsze Volvo? No cóż, XC90 pod domem wysyła sygnał, że nie masz telewizora bo czytasz Dawkinsa i słuchasz Stinga, kibicujesz najwyżej reprezentacji, a jeśli dywan to ewentualnie na podłodze w łazience.
Oczywiście najwięcej kontrowersji budzą silniki, a właściwie ich niewielkie rozmiary. Szwedzi postawili na czterocylindrowe jednostki dwulitrowe. Żadnych pięciu cylindrów, żadnego V8 od Yamahy czy innych uprzyjemniaczy. Pseudoekologia na całego, flagowy model czy nie, musi się dostosować. Tylko czy to rzeczywiście taka niespodzianka? Popatrzcie co robią Niemcy. Od kilku lat powoli, niemal nieśmiało, wycofują większe silniki, żonglując przy tym oznaczeniami by nikt nie poczuł się urażony. Teraz 328 oznacza dwa litry, C200 oznacza 1.6 litra a w całej gamie został może jeden o dużej pojemności, nie licząc M/RS/AMG. Volvo wykazało się nie lada odwagą i szczerością – stawiamy na dwulitrowce i tyle. Co by nie mówić, to mi się podoba. A Niemcy dalej swoje ‘no to 1.5 to szczyt osiągnięć, jest efiszent shitnamiks i driving machine, a ten lodowco-kochający 2.0 to też szczyt osiągnięć, jeszcze bardziej driving machine bo tylko 5 litrów na setkę. Mamy też M GMBH, oczywiście szczyt osiągnięć ale po co komu trzy litry i dwie turbinki, skoro 1.5 to szczyt osiągnięć’. Prawdziwe motoryzacyjne Karakorum. Błe.
Nowe silniki, nowa skrzynia, nowy Haldex. Dwulitrowy diesel niosący 225 koni i 470 niutonometrów. Osiem biegów, jedno sprzęgło. Haldex piątej generacji czyli nowszy niż ten z Aventadora. Szach mat Lambo. Taki zestaw w Volvo jest jak narożnik z Ikei w pokoju dziennym. Wygodny, w dobrej cenie i bardzo popularny ale tak na prawdę wolałbyś mieć chesterfielda albo fotel Miesa van der Rohe albo oba czyli mocną stylistyczną hybrydę by nie powiedzieć miszmasz. To powiedziawszy, sposób w jaki ten samochód obchodzi się z pasażerami jest fenomenalny. Wchodzisz, wciskasz guzik żeby zapalić, wbijasz D, naciskasz gaz i jedziesz. A przynajmniej masz taką nadzieję, bo wszystko to dzieje się jakby gdzieś dalej. XC90 jest jak mobilna ambasada Szwecji – wsiadając do środka czujesz się otulony skandynawskim dystansem, niezależnością, swobodą i bezpieczeństwem. Możesz wjechać pod prąd na autostradę i nic ci się nie stanie. Możesz zaparkować w najciemniejszej dzielnicy Radomia i nic ci się nie stanie. Z politowaniem patrzysz na wyścig szczurów trwający dookoła, wiedząc, że samemu wcale nie odstajesz, ale możesz sobie pozwolić na odrobinę zdrowej ignorancji.
Zanim otworzyłeś ten artykuł na pewno spodziewałeś się, że będę wspominał o bezpieczeństwie. W końcu chodzi o Volvo, ba, o flagowy model. Każdy producent powie wam, że spędza dnie, noce i święta na badaniu w jaki sposób zadbać o pasażerów w razie wypadku. Szwedzi idą o krok dalej – po 2020 roku, w ich samochodach nie zginie ani jedna osoba. PRowy bełkot? Zanim dzisiejszy bohater wszedł do sprzedaży, Volvo rozbiło sto XC90 w różnych crash-testach i kolejne 30000 w symulacjach komputerowych. Wyobraźcie sobie co by się działo gdyby więcej rzeczy testowano tyle razy… Nie byłoby tępych noży, wadliwych telefonów, niedziałającego systemu PKW i Volkswagenów. Wracając do Volvo – samo zahamuje, samo skręci, napnie pasy, błyśnie światłami jeśli kierowca z tyłu jest za blisko, ostrzeże przed pojazdem w martwej strefie, a nawet poświęci się dla ciebie – w przypadku mocnego uderzenia, element fotela ulegnie zgnieceniu redukując siłę atakującą twój kręgosłup. Cholernie szprytne.
Właściwie to chciałbym się skupić na wnętrzu. No nie oszukujmy się, 99% przyszłych właścicieli XC90 nie będzie przesadnie zainteresowanych silnikami czy powietrznym zawieszeniem, natomiast kryształ Orrefors w dźwigni zmiany biegów na pewno przyciągnie ich uwagę. Tak jak Ibrahimovic. Zlatan mógłby po prostu zdobywać bramki, on tymczasem strzela przepiękne gole. Szwedzi nie tyle zrobili rewelacyjne wnętrze, co postanowili dodać coś ekstra. I tak wchodząc do nowego Volvo czujesz się jakbyś wchodził do apartamentu zaprojektowanego przez dobrego architekta. Wszystko co widzisz ze sobą współgra – barwy, linie, materiały – nie ma tu nic z przypadku. A kontrowersyjne rozwiązanie – upchanie wszystkich funkcji w iPada ze skrzydełkami – po prostu działa i to działa dobrze. Na dokładkę masz laserowo wycinany przycisku Startu i możliwość zdalnego sterowania klimą ze smartfona. Jednak najważniejszy jest fakt, że po prostu polubisz spędzać tu czas i to nie tak jak w tej głupawej reklamie Forda. Wnętrze XC90 nie dość, że nowoczesne i pozbawione błędów, to przede wszystkim przytulny kawałek podłogi.
Mam nadzieję, że ten tekst nasiąkł moim dobrym humorem. Nic mnie tak nie cieszy, jak Volvo w dobrej formie, bo to jedna z firm, która ma trochę bardziej ludzkie priorytety, mimo, że też musi patrzeć na tabelki w Excelu. W momencie w którym to czytasz, zespół szwedzkich inżynierów przebywa w Australii. I co, pomyślisz, wybrali się na wakacje po dobrze wykonanej robocie. Otóż nie do końca. Rocznie na australijskich drogach zdarza się dwadzieścia tysięcy wypadków z udziałem kangurów. Volkswagen wysłał więc swoich inżynierów, żeby jeździli Golfami i wszystkie zatruli. Natomiast Szwedzi postanowili opracować system wykrywający kangury w pobliżu drogi, coś na wzór City-Safety wykrywającego ludzi w mieście, tylko przy innych prędkościach. I właśnie w tej chwili zespół Volvo analizuje zachowanie tych zwierząt, a kiedy już im się uda, będą w stanie wgrać ten pogram do każdego XC90. Samochód uczący się nowych umiejętności?